sobota, 13 grudnia 2014

Rozdział drugi

No i beznadziejne dość było, że to nawet nie byłą królicza nora.
Po prostu szłam ulicą, ptaszki śpiewały, samochody warczały, ludzie się śmiali i puuuf, zapadłam się pod ziemię.
 Przyznaję, nie spodziewałam się tego. Aż tak gruba nie byłam.  A tu nagle, stawiając nogę na białym pasku zebry, poleciałam na łeb, na szyję – w dół.
- Cholera – szepnęłam do samej siebie, mrugając gwałtownie powiekami. Oczy zamknięte – ciemność. Oczy otwarte – ciemność.
Powoli wstałam, czując jak drobne kamyczki wbijające mi się mi się w nogi pomimo grubego materiału czarno-białych rajstop. Pod palcami też czułam kamyki. To miejsce było… płaskie, gładkie, ale jakby z kawałkami żwirku i innych rzeczy. Byłam w jaskini? Pomacałam naokoło. Moja torba była tuż obok mnie, a zatem miałam też zapalniczkę. Nie paliłam, rzecz jasna. Przestałam już, ale nawyk noszenia przy sobie zapalniczki pozostał.
 Światełko zapłonęło i jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, w mojej głowie też.
Skoro zapadła się pode mną ziemia, to czy nie powinno być światła nade mną?
Poruszam głową do góry. Nic. Ciemność widzę. Sklepienie musi być tak daleko, że światło tam nawet nie dociera.
Co, u diaska, się ze mną działo?
Halucynacje. To muszą być halucynacje, powiedziałam sobie twardo w myślach, siadając z powrotem na podłodze – tym razem ostrożniej, bo do całodniowego bólu głowy dołączył teraz ból w biodrze. Zwariowałaś, Gabrielo Cecedit, albo po prostu śnisz i módl się żeby to było to drugie.
Nie żebym była szczególnie religijna. Przestałam w Niego wierzyć w dniu śmierci mojej matki.
Ale jakaś, jakaś dziecięca część mnie tak bardzo pragnęła w niego wierzyć i pojawiała się za każdym razem kiedy się bałam. A teraz bałam się, bałam się i nic nie rozumiałam.  Fantastyka? Nigdy nie byłam jej wielką fanką. Zazwyczaj to traktowałam ją jako coś dla dzieci.  Ale jak inaczej skatalogować nastolatkę, która zapadła się pod ziemię przez dziurę której nie ma?
Dobra. Musiałam myśleć. Włączyć szare komórki. Jak się stąd wydostać?
Komórka odpadała. Zasięgu pod ziemią zwykle się nie znajdzie. Wołać? Cóż, mało prawdopodobne było, że ktoś mnie usłyszy. Iść przed siebie? Jeszcze skręcę nogę w tych ciemnościach. Lub kark. Choć w sumie bohaterkom książek nigdy się to nie zdarzało, prawda? A ja w sumie byłam aktualnie jak bohaterka bardzo głupiej książki dla nastolatków.
Chociaż wpadłam przez wyimaginowaną dziurę, to w końcu nie byłam jak Alicja. U mnie to chyba jednak nie był sen.
Dlatego westchnęłam i znów ruszyłam tyłek z miejsca. Nic nie rozumiałam co się działo, a mojemu mózgowi chyba umykała jakaś ważna sprawa, ale co miałam zrobić? Dziura w suficie się chyba znowu nie otworzy?
Szłam powoli, przy chłodnej, zaskakująco gładkiej ścianie. Miejscami była pokryta jakimś nalotem, czasami spływała po niej woda, ale przez większość  czasu była gładka  jak wypolerowany marmur. Kiedyś musiało być tu podziemne źródło – teraz wygasłe. Jeszcze raz zadałam sobie pytanie jak ja tu do jasnej ciasnej trafiłam. Jeszcze raz nie otrzymałam odpowiedzi.
Wspomniałam już że się bałam?
Nie wiem ile dokładnie zajął mi ten spacer. Dziesięć minut? Pół godziny? Ból głowy przedłużał wszystko. Komórka padła, na odtwarzaczu ciągle próbowałam rozgryźć ustawienia.  Cholerne prawa Murphy’ego.
Tak czy siak, przede mną nagle wyrosło jezioro. Na początku myślałam że to kałuża i nawet nie zniżyłam zapalniczki, aby zobaczyć co jest dalej, ale kiedy woda sięgnęła mi do połowy łydek, cofnęłam się.
Dobra, powinnam w takim razie zawrócić.
Tylko że kiedy się  obróciłam wpadłam w jeszcze głębszą wodę.
- Co u diabła? – wyszeptałam znów sama do siebie. Nie.  Nie. To nie miało po prostu racji bytu. Przed chwilą była tam skała! Plaska, najzwyklejsza w świecie skała! Pochyliłam się i w słabym świetle płomyka poszukałam kamyka. Nie było ich tu wiele. Wybrałam największy i rzuciłam go daleko, najmocniej jak potrafiłam.
Wydał plusk, kiedy zapadł się w wodę wiele metrów dalej.
Z lewej woda, z prawej woda. Z tyłu, z przodu woda. Czyli pode mną była wyspa. Utknęłam na cholernej, magicznej wyspie.
·          
Z kłopotu wymyślenia, jak ja się miałam stamtąd niby wydostać wybawiło mnie światełko.
Serio, światełko. Pojawiło się znikąd.
Moją pierwszą myślą, kiedy je zobaczyłam, była scena z Gdzie jest Nemo. Bezbronne rybki w głębinach widzą światełko, podpływają do niego z nadzieją, jednak na końcu czają się tylko ostre zębiska jak u strzygi. 
Dlatego właśnie nie poszłam w stronę światełka.
Nie było jakieś szczególnie mocne. W zasadzie to było bardziej rodzajem poświaty wokół jakiejś kropki. Nie wiem. Było za daleko. Ale wcale, a wcale mi się nie podobało – no bo proszę, byłam zamknięta w jakiś (nie używajmy słowa na m) dziwny sposób w jaskini, gdzie poziom wody zmieniał się jak nastrój dziewczyny z okresem.
Z drugiej strony, zakładając, że nie śniłam, mogłam uderzyć się w głowę i mieć zwidy oraz urojenia, a to światełko to mógł być robotnik pracujący w tym tunelu. Prawda?
No i uznając, że przecież nic się już gorszego nie może stać, zawołałam.
 Błąd.
- Halo? – krzyk odbił się od wody, od ścian. Tysiące Gabriel unisono zawołało z przerażeniem.
Światełko zaczęło się przybliżać. To ja dziękuję. Nic się nie nauczyłam z horrorów?
Postąpiłam krok w tył. Sucho. Drugi. Sucho. Trzeci. Przemoczone kostki. Może bieg nie był zbyt dobrym pomysłem. Poza tym, ktokolwiek to był, pewnie i tak biegał szybciej ode mnie. Wszyscy biegali szybciej ode mnie.
Więc czekałam.
To nie było łatwe.  Wydawało mi się to cholernie trudne; stać. Nic nie robić. Zaprzeczyć instynktom, oprzeć się potrzebie ucieczki, przekonać samą siebie, że pływanie w tych warunkach nie jest najlepszym pomysłem. Czekać. Być bezsilną, być bezbronną.
I czekałam, a światło się przybliżało.
Nie trwało to długo (naprawdę, nie mówię o tym jak ciągnęło się to w mojej głowie) aż zobaczyłam jego kształt. Wysokiego mężczyzny, atletycznie zbudowanego.
(Idącego w moją stronę.)
Był dumny. To było widać ze sposobu w jaki chodził, był dumny jak cholera.  Nosił się lekko, jak pan tego świata, jak ktoś lepszy. Ciało, sądząc po zarysie, miał zbudowane jak rzeźby Michała Anioła… choć jeszcze piękniej.
Zbliżył się jeszcze i widziałam więcej szczegółów.
Prosty nos. Wąskie, jasne oczy. Usta pełne, lecz wykrzywione w grymasie. Długie do łopatek, pszeniczno-złote fale włosów. Mocna linia szczęki. Szerokie barki.  Ciało greckiego boga.
Był nagi. Był srogi. Był piękny.
Na plecach miał skrzydła, a w ręku miecz.
Patrzyłam, zmrożona. Podziwiałam i krzyczałam w mojej głowie. W  życiu nie widziałam równie cudownej istoty – blask bijący od mężczyzny  był absolutnie zasłużony. On był… och, dech zapierał. Ale w taki… artystyczny? sposób. Mam na myśli to, że nawet nie absorbowała mnie jego męskość, studiowałam tylko jego twarz, jego ciało, podziwiając krzywizny i proste linie. Podziwiając go. To wypełniło całe moje myśli.
Cudowny, cudowny, cudowny…
Anioł.
Ale one nie istniały. Dziwne. Zaraz. One nie istniały. A jednak go widziałam. A chłód w kostkach mówił, że to nie był sen. Zatem co się działo? Zmarszczyłam brwi. To było trudne, tak bardzo trudne, poruszały się jakby były kłodami w bagnie.
- Co.. – wycharczałam. Słowa. Nawet one wychodziły z trudem. Usta nie chciały się poruszać.
Byłam zahipnotyzowana. A on miał miecz. I skrzydła.
Choć przyznaję, to miecz wyrwał mnie z transu. Cóż, do mojego ospałego mózgu dotarła wiadomość o śmiertelnym zagrożeniu. Nie na co dzień widzi się nagiego anioła z obusiecznym ostrzem w dłoni.
Więc obróciłam się i uciekłam
 Co ciekawe, woda zniknęła, więc biegło mi się łatwiej. To znaczy, wtedy jeszcze o tym nie myślałam.  Biegłam z instynktem. Tylko że on natychmiast zaczął biec za mną.
Korytarze były ciemne. Czarne wręcz,  a  co za tym idzie, biegłam jeszcze gorzej niż zwykle. Choć przyznaję, że i tak dość szybko – niebywałe, co adrenalina potrafi zrobić z człowiekiem. I biegłam, biegła, biegłam w ciszy, zakłócanej tylko moim ciężkim oddechem i tupotem mych stóp. On nie wydawał dźwięków; co jakiś czas tylko słyszałam delikatne uderzenie bosej stopy o kamień. Pogrywał ze mną. Nie miałam pojęcia dlaczego „boska istota” która nie istniała miałaby na celu granie ze mną w dziwne gierki, a później zabicie mnie, ale o tym też wtedy nie myślałam.
A później upadłam. Moja głowa eksplodowała. Światła zatańczyły mi przed oczami, miliony, miliardy dźwięków, kolorów, ból, ból, ból.
Tonęłam.
I nad moją głową coś świstało, błyskało, zataczało, rozmazywało, kręciło. Postacie. Trzy? Bez sensu. I głosy? Męskie.
Utonęłam.
·          
- Nie obudzi się przez najbliższe parę godzin. Mówię ci  człowieku, nie ma sensu próbować jej budzić. Tylko ją przestraszysz.
Znałam ten głos. Ale skąd? Słyszałam go niedawno. Bardzo niedawno.
  - Jest wyczerpana. Musimy dać jej spać,   bo ten skurczybyk łatwo nie
opuści. Sam wiesz jacy oni są.  Nie poddają się.
Racja, wyczerpana byłam. W zasadzie to nie mogłam sobie przypomnieć dlaczego, ani skąd tak strasznie boli mnie głowa i kości, i wszystko, ale to chyba nie miało większego  znaczenia. Bolało. I koniec, filozofia mojej opiekunki.
Bardziej zajmowało mnie to, gdzie byłam.  Strasznie tu trzęsło jakoś. I panował dziwny zapach mieszaniny męskiego potu, dezodorantu i kawy. I to któraś musiała być z mlekiem.
Uwielbiałam latte tak na marginesie.
  -A potrafisz sobie wyobrazić  szok, który przeżyje jak się obudzi? Stary, ona nie jest do końca jak my. Wychowała się inaczej.
Nie rozumiałam.
Po czym miałam przeżyć szok? Poszukałam w pamięci jakieś przyczyny dla szoku. Nic. Poszłam do szkoły,  wyszłam ze szkoły,  szłam do domu dziecka i...
O cholera.
Głowa nie bolała mnie już jak wtedy, ale wciąż miałam wrażenie, że wbijane mam w głowę tysiące szpilek. Ciało. Co z nim było? Spróbowałam poruszać nogą - mogłam.  Ale ja dziękuję,  jak to bolało!  Wydałam z siebie dziwny dźwięk. Na skraju mojego pola widzenia cos poruszyło się szybko.
  - Ona się budzi? - zapytał ten sam głos co wcześniej. Był definitywnie na krawędzi głosu chłopięcego i męskiego, silnie zabarwiony pewnością siebie.
  -Skąd mam wiedzieć? Nie mogę się odwrócić - burknął drugi głos. Ten już był zdecydowanie męski i mocno zirytowany.
  -Ma zamknięte oczy. Ale przysiągłbym że się odezwała - przez chwilę nic nie mówił. - Jak myślisz? Jaka ona jest?
  -Skąd mam wiedzieć?  - powtórzył mu drugi głos, teraz jeszcze bardziej wkurzony. - nie znamy jej.
  Czy on mówił po angielsku z rosyjskim akcentem? Zabawne, nie wychwyciłam tego na początku. Ten drugi też mówił po angielsku, ale z jakimś innym akcentem. Włoskim? Jak mnie bolała głowa. Ludzie tutaj nie mówili po angielsku z rosyjskim ani włoskim akcentem.
Dobra. Pierwsze co powinnam się zorientować to gdzie byłam. Byłam w samochodzie. Idiotka. Proste. Dobra, dlaczego tu byłam? Przecież skończyłam na byciu mordowana przez nagiego anioła. Jeżeli założyć że był  prawdziwy.  Nie ważne. Dlaczego tu byłam? Ktoś mnie musiał uratować,  lub anioł zaniechał zabicia mnie. Cóż. Czyli matematycznie rzecz biorąc miałam dziewicę w opresji + niewytłumaczalny ratunek = dziewczyną siedzącą w samochodzie jakiś dwóch facetów. X to dwaj faceci, piąteczka z plusem.
Może to był najwyższy czas aby otworzyć oczy szerzej i przestać się domyślać. 
Najpierw była tylko ciemność.  Czerń. Później z ciemności zaczęły wyłaniać się kształty. I nagle stała się jasność: tunel. Obrazy. Głośne dźwięki.  Nie, jak to... kluło. Skuliłam się, zaciskając gwałtownie powieki, odcinając się od tego światła, bólu. Znów była  ciemność. Uniosłam ręce do uszu, odcinając się od tych ostrych dźwięków.
  - Teraz na pewno się poruszyła. - rozległ się głos chłopaka.
  - Powtarzam: To nie miałoby sensu. Mówiłem ci. Nie budzą się wcześniej niż po 15 godzinach. Minęło tylko jedenaście.
  Spałam jedenaście godzin?!
  - A i tak zwykle trwa to dłużej. 
  - Ciało już jej się zmieniło.
  - Ciało to nie wszystko, żółtodziobie.
  - To niby co jeszcze?
  - Serce. Umysł. Skład krwi. Cała tkanka.
  - Nigdy mnie jeszcze nie zastanawiano jak to jest biologicznie możliwe.
  - Biologicznie niemożliwe.
  No super.

Utonęłam.


Myślałam żeby dodać do tego rozdziału coś jeszcze, ale... jednak nie. Krótki, długi czas oczekiwania -jestem fatalną bloggerką. Ale przynajmniej mam nadzieję, że się wam spodoba i ż e zrozumiecie akcję :D Na razie nie do końca jasno wszystko, zacznie się wyjaśniać jednak już w następnym rozdziale :) 
Kisses, Serafino.