No
i beznadziejne dość było, że to nawet nie byłą królicza nora.
Po
prostu szłam ulicą, ptaszki śpiewały, samochody warczały, ludzie się śmiali i
puuuf, zapadłam się pod ziemię.
Przyznaję, nie spodziewałam się tego. Aż tak
gruba nie byłam. A tu nagle, stawiając
nogę na białym pasku zebry, poleciałam na łeb, na szyję – w dół.
-
Cholera – szepnęłam do samej siebie, mrugając gwałtownie powiekami. Oczy
zamknięte – ciemność. Oczy otwarte – ciemność.
Powoli
wstałam, czując jak drobne kamyczki wbijające mi się mi się w nogi pomimo
grubego materiału czarno-białych rajstop. Pod palcami też czułam kamyki. To
miejsce było… płaskie, gładkie, ale jakby z kawałkami żwirku i innych rzeczy.
Byłam w jaskini? Pomacałam naokoło. Moja torba była tuż obok mnie, a zatem
miałam też zapalniczkę. Nie paliłam, rzecz jasna. Przestałam już, ale nawyk
noszenia przy sobie zapalniczki pozostał.
Światełko zapłonęło i jakby za dotknięciem
czarodziejskiej różdżki, w mojej głowie też.
Skoro
zapadła się pode mną ziemia, to czy nie powinno być światła nade mną?
Poruszam
głową do góry. Nic. Ciemność widzę. Sklepienie musi być tak daleko, że światło
tam nawet nie dociera.
Co,
u diaska, się ze mną działo?
Halucynacje.
To muszą być halucynacje, powiedziałam sobie twardo w myślach, siadając z
powrotem na podłodze – tym razem ostrożniej, bo do całodniowego bólu głowy
dołączył teraz ból w biodrze. Zwariowałaś, Gabrielo Cecedit, albo po prostu
śnisz i módl się żeby to było to drugie.
Nie
żebym była szczególnie religijna. Przestałam w Niego wierzyć w dniu śmierci
mojej matki.
Ale
jakaś, jakaś dziecięca część mnie tak bardzo pragnęła w niego wierzyć i
pojawiała się za każdym razem kiedy się bałam. A teraz bałam się, bałam się i
nic nie rozumiałam. Fantastyka? Nigdy
nie byłam jej wielką fanką. Zazwyczaj to traktowałam ją jako coś dla
dzieci. Ale jak inaczej skatalogować
nastolatkę, która zapadła się pod ziemię przez dziurę której nie ma?
Dobra.
Musiałam myśleć. Włączyć szare komórki. Jak się stąd wydostać?
Komórka
odpadała. Zasięgu pod ziemią zwykle się nie znajdzie. Wołać? Cóż, mało
prawdopodobne było, że ktoś mnie usłyszy. Iść przed siebie? Jeszcze skręcę nogę
w tych ciemnościach. Lub kark. Choć w sumie bohaterkom książek nigdy się to nie
zdarzało, prawda? A ja w sumie byłam aktualnie jak bohaterka bardzo głupiej
książki dla nastolatków.
Chociaż
wpadłam przez wyimaginowaną dziurę, to w końcu nie byłam jak Alicja. U mnie to
chyba jednak nie był sen.
Dlatego
westchnęłam i znów ruszyłam tyłek z miejsca. Nic nie rozumiałam co się działo,
a mojemu mózgowi chyba umykała jakaś ważna sprawa, ale co miałam zrobić? Dziura
w suficie się chyba znowu nie otworzy?
Szłam
powoli, przy chłodnej, zaskakująco gładkiej ścianie. Miejscami była pokryta
jakimś nalotem, czasami spływała po niej woda, ale przez większość czasu była gładka jak wypolerowany marmur. Kiedyś musiało być
tu podziemne źródło – teraz wygasłe. Jeszcze raz zadałam sobie pytanie jak ja
tu do jasnej ciasnej trafiłam. Jeszcze raz nie otrzymałam odpowiedzi.
Wspomniałam
już że się bałam?
Nie
wiem ile dokładnie zajął mi ten spacer. Dziesięć minut? Pół godziny? Ból głowy
przedłużał wszystko. Komórka padła, na odtwarzaczu ciągle próbowałam rozgryźć
ustawienia. Cholerne prawa Murphy’ego.
Tak
czy siak, przede mną nagle wyrosło jezioro. Na początku myślałam że to kałuża i
nawet nie zniżyłam zapalniczki, aby zobaczyć co jest dalej, ale kiedy woda
sięgnęła mi do połowy łydek, cofnęłam się.
Dobra,
powinnam w takim razie zawrócić.
Tylko
że kiedy się obróciłam wpadłam w jeszcze
głębszą wodę.
-
Co u diabła? – wyszeptałam znów sama do siebie. Nie. Nie. To nie miało po prostu racji bytu. Przed
chwilą była tam skała! Plaska, najzwyklejsza w świecie skała! Pochyliłam się i
w słabym świetle płomyka poszukałam kamyka. Nie było ich tu wiele. Wybrałam
największy i rzuciłam go daleko, najmocniej jak potrafiłam.
Wydał
plusk, kiedy zapadł się w wodę wiele metrów dalej.
Z
lewej woda, z prawej woda. Z tyłu, z przodu woda. Czyli pode mną była wyspa.
Utknęłam na cholernej, magicznej wyspie.
·
Z
kłopotu wymyślenia, jak ja się miałam stamtąd niby wydostać wybawiło mnie
światełko.
Serio,
światełko. Pojawiło się znikąd.
Moją
pierwszą myślą, kiedy je zobaczyłam, była scena z Gdzie jest Nemo. Bezbronne
rybki w głębinach widzą światełko, podpływają do niego z nadzieją, jednak na
końcu czają się tylko ostre zębiska jak u strzygi.
Dlatego
właśnie nie poszłam w stronę światełka.
Nie
było jakieś szczególnie mocne. W zasadzie to było bardziej rodzajem poświaty
wokół jakiejś kropki. Nie wiem. Było za daleko. Ale wcale, a wcale mi się nie
podobało – no bo proszę, byłam zamknięta w jakiś (nie używajmy słowa na m)
dziwny sposób w jaskini, gdzie poziom wody zmieniał się jak nastrój dziewczyny
z okresem.
Z
drugiej strony, zakładając, że nie śniłam, mogłam uderzyć się w głowę i mieć
zwidy oraz urojenia, a to światełko to mógł być robotnik pracujący w tym
tunelu. Prawda?
No
i uznając, że przecież nic się już gorszego nie może stać, zawołałam.
Błąd.
-
Halo? – krzyk odbił się od wody, od ścian. Tysiące Gabriel unisono zawołało z
przerażeniem.
Światełko
zaczęło się przybliżać. To ja dziękuję. Nic się nie nauczyłam z horrorów?
Postąpiłam
krok w tył. Sucho. Drugi. Sucho. Trzeci. Przemoczone kostki. Może bieg nie był
zbyt dobrym pomysłem. Poza tym, ktokolwiek to był, pewnie i tak biegał szybciej
ode mnie. Wszyscy biegali szybciej ode mnie.
Więc
czekałam.
To
nie było łatwe. Wydawało mi się to
cholernie trudne; stać. Nic nie robić. Zaprzeczyć instynktom, oprzeć się
potrzebie ucieczki, przekonać samą siebie, że pływanie w tych warunkach nie
jest najlepszym pomysłem. Czekać. Być bezsilną, być bezbronną.
I
czekałam, a światło się przybliżało.
Nie
trwało to długo (naprawdę, nie mówię o tym jak ciągnęło się to w mojej głowie)
aż zobaczyłam jego kształt. Wysokiego mężczyzny, atletycznie zbudowanego.
(Idącego
w moją stronę.)
Był
dumny. To było widać ze sposobu w jaki chodził, był dumny jak cholera. Nosił się lekko, jak pan tego świata, jak
ktoś lepszy. Ciało, sądząc po zarysie, miał zbudowane jak rzeźby Michała
Anioła… choć jeszcze piękniej.
Zbliżył
się jeszcze i widziałam więcej szczegółów.
Prosty
nos. Wąskie, jasne oczy. Usta pełne, lecz wykrzywione w grymasie. Długie do
łopatek, pszeniczno-złote fale włosów. Mocna linia szczęki. Szerokie
barki. Ciało greckiego boga.
Był
nagi. Był srogi. Był piękny.
Na
plecach miał skrzydła, a w ręku miecz.
Patrzyłam,
zmrożona. Podziwiałam i krzyczałam w mojej głowie. W życiu nie widziałam równie cudownej istoty –
blask bijący od mężczyzny był absolutnie
zasłużony. On był… och, dech zapierał. Ale w taki… artystyczny? sposób. Mam na
myśli to, że nawet nie absorbowała mnie jego męskość, studiowałam tylko jego
twarz, jego ciało, podziwiając krzywizny i proste linie. Podziwiając go. To
wypełniło całe moje myśli.
Cudowny, cudowny, cudowny…
Anioł.
Ale
one nie istniały. Dziwne. Zaraz. One nie istniały. A jednak go widziałam. A
chłód w kostkach mówił, że to nie był sen. Zatem co się działo? Zmarszczyłam
brwi. To było trudne, tak bardzo trudne, poruszały się jakby były kłodami w
bagnie.
-
Co.. – wycharczałam. Słowa. Nawet one wychodziły z trudem. Usta nie chciały się
poruszać.
Byłam
zahipnotyzowana. A on miał miecz. I skrzydła.
Choć
przyznaję, to miecz wyrwał mnie z transu. Cóż, do mojego ospałego mózgu dotarła
wiadomość o śmiertelnym zagrożeniu. Nie na co dzień widzi się nagiego anioła z
obusiecznym ostrzem w dłoni.
Więc
obróciłam się i uciekłam
Co ciekawe, woda zniknęła, więc biegło mi się
łatwiej. To znaczy, wtedy jeszcze o tym nie myślałam. Biegłam z instynktem. Tylko że on natychmiast
zaczął biec za mną.
Korytarze
były ciemne. Czarne wręcz, a co za tym idzie, biegłam jeszcze gorzej niż
zwykle. Choć przyznaję, że i tak dość szybko – niebywałe, co adrenalina potrafi
zrobić z człowiekiem. I biegłam, biegła, biegłam w ciszy, zakłócanej tylko moim
ciężkim oddechem i tupotem mych stóp. On nie wydawał dźwięków; co jakiś czas
tylko słyszałam delikatne uderzenie bosej stopy o kamień. Pogrywał ze mną. Nie
miałam pojęcia dlaczego „boska istota” która nie istniała miałaby na celu
granie ze mną w dziwne gierki, a później zabicie mnie, ale o tym też wtedy nie
myślałam.
A
później upadłam. Moja głowa eksplodowała. Światła zatańczyły mi przed oczami,
miliony, miliardy dźwięków, kolorów, ból, ból, ból.
Tonęłam.
I
nad moją głową coś świstało, błyskało, zataczało, rozmazywało, kręciło.
Postacie. Trzy? Bez sensu. I głosy? Męskie.
Utonęłam.
·
- Nie obudzi się
przez najbliższe parę godzin. Mówię ci
człowieku, nie ma sensu próbować jej budzić. Tylko ją przestraszysz.
Znałam ten głos.
Ale skąd? Słyszałam go niedawno. Bardzo niedawno.
- Jest wyczerpana. Musimy dać jej spać, bo ten skurczybyk łatwo nie
opuści. Sam wiesz
jacy oni są. Nie poddają się.
Racja, wyczerpana
byłam. W zasadzie to nie mogłam sobie przypomnieć dlaczego, ani skąd tak
strasznie boli mnie głowa i kości, i wszystko, ale to chyba nie miało
większego znaczenia. Bolało. I koniec,
filozofia mojej opiekunki.
Bardziej zajmowało
mnie to, gdzie byłam. Strasznie tu
trzęsło jakoś. I panował dziwny zapach mieszaniny męskiego potu, dezodorantu i
kawy. I to któraś musiała być z mlekiem.
Uwielbiałam latte
tak na marginesie.
-A potrafisz sobie wyobrazić szok, który przeżyje jak się obudzi? Stary,
ona nie jest do końca jak my. Wychowała się inaczej.
Nie rozumiałam.
Po czym miałam
przeżyć szok? Poszukałam w pamięci jakieś przyczyny dla szoku. Nic. Poszłam do
szkoły, wyszłam ze szkoły, szłam do domu dziecka i...
O cholera.
Głowa nie bolała
mnie już jak wtedy, ale wciąż miałam wrażenie, że wbijane mam w głowę tysiące
szpilek. Ciało. Co z nim było? Spróbowałam poruszać nogą - mogłam. Ale ja dziękuję, jak to bolało! Wydałam z siebie dziwny dźwięk. Na skraju
mojego pola widzenia cos poruszyło się szybko.
- Ona się budzi? - zapytał ten sam głos co
wcześniej. Był definitywnie na krawędzi głosu chłopięcego i męskiego, silnie
zabarwiony pewnością siebie.
-Skąd mam wiedzieć? Nie mogę się odwrócić -
burknął drugi głos. Ten już był zdecydowanie męski i mocno zirytowany.
-Ma zamknięte oczy. Ale przysiągłbym że się
odezwała - przez chwilę nic nie mówił. - Jak myślisz? Jaka ona jest?
-Skąd mam wiedzieć? - powtórzył mu drugi głos, teraz jeszcze
bardziej wkurzony. - nie znamy jej.
Czy on
mówił po angielsku z rosyjskim akcentem? Zabawne, nie wychwyciłam tego na
początku. Ten drugi też mówił po angielsku, ale z jakimś innym akcentem.
Włoskim? Jak mnie bolała głowa. Ludzie
tutaj nie mówili po angielsku z rosyjskim ani włoskim akcentem.
Dobra. Pierwsze
co powinnam się zorientować to gdzie byłam. Byłam w samochodzie. Idiotka.
Proste. Dobra, dlaczego tu byłam? Przecież skończyłam na byciu mordowana przez
nagiego anioła. Jeżeli założyć że był
prawdziwy. Nie ważne. Dlaczego tu
byłam? Ktoś mnie musiał uratować, lub
anioł zaniechał zabicia mnie. Cóż. Czyli matematycznie rzecz biorąc miałam
dziewicę w opresji + niewytłumaczalny ratunek = dziewczyną siedzącą w
samochodzie jakiś dwóch facetów. X to dwaj faceci, piąteczka z plusem.
Może to był
najwyższy czas aby otworzyć oczy szerzej i przestać się domyślać.
Najpierw była
tylko ciemność. Czerń. Później z
ciemności zaczęły wyłaniać się kształty. I nagle stała się jasność: tunel.
Obrazy. Głośne dźwięki. Nie, jak to...
kluło. Skuliłam się, zaciskając gwałtownie powieki, odcinając się od tego
światła, bólu. Znów była ciemność.
Uniosłam ręce do uszu, odcinając się od tych ostrych dźwięków.
- Teraz na pewno się poruszyła. - rozległ się
głos chłopaka.
- Powtarzam: To nie miałoby sensu. Mówiłem
ci. Nie budzą się wcześniej niż po 15 godzinach. Minęło tylko jedenaście.
Spałam jedenaście godzin?!
- A i tak zwykle trwa to dłużej.
- Ciało już jej się zmieniło.
- Ciało to nie wszystko, żółtodziobie.
- To niby co jeszcze?
- Serce. Umysł. Skład krwi. Cała tkanka.
- Nigdy mnie jeszcze nie zastanawiano jak to
jest biologicznie możliwe.
- Biologicznie niemożliwe.
No super.
Utonęłam.
Myślałam żeby dodać do tego rozdziału coś jeszcze, ale... jednak nie. Krótki, długi czas oczekiwania -jestem fatalną bloggerką. Ale przynajmniej mam nadzieję, że się wam spodoba i ż e zrozumiecie akcję :D Na razie nie do końca jasno wszystko, zacznie się wyjaśniać jednak już w następnym rozdziale :)
Kisses, Serafino.