Dokładnie rok
wcześniej.
Od zawsze chciałam wpaść do
króliczej nory.
Od kiedy tylko usłyszałam wyśnioną
historię Alicji, siedząc jeszcze na kolanach mamy, pakowałam moje dziecięce
nóżki w każdą napotkaną dziurę, nieważne czy wykopaną przez królika, czy
zwykłego psa. Wciąż pamiętam mój zawód, gdy po raz pierwszy z wielu nie
zapadłam się magicznym sposobem pod ziemię, wciąż siedziałam na mokrej,
pachnącej wiosną trawie. Rozpłakałam się wtedy. Nie dbałam o to, że cała ta
historia była tylko snem, bajką. Dla
mnie była boleśnie prawdziwa.
Nadal jest.
Więc kiedy jak zwykle wracałam
wtedy ze szkoły i spostrzegłam nową dziurę w przydrożnym zaniedbanym parku to natychmiast
podeszłam do niej i włożyłam moje stopy, najpierw lewą, potem prawą i usiadłam.
Nic się nie stało. Wielkie zaskoczenie. Westchnęłam z lekkim smutkiem, ale
siedziałam jeszcze chwilę na zimnej ziemi.
Pamiętam, że obok mnie
przeszła jakaś kobieta. W średnim wieku, średniej piękności, średniej budowy.
Popatrzyła się na mnie jak na wariatkę.
Cóż, nie dziwię jej się. Widziała piętnastolatkę w podróbkach martensów
i żółto-zielonym płaszczu do kostek siedzącą
w płytkiej dziurze w ziemi. Teraz uśmiecham się sama do siebie na tę
myśl: czy to nie świetny początek scenariusza? Muszę to kiedyś wykorzystać.
Komórka zadzwoniła mi w
kieszeni.
- Już idę – powiedziałam,
wstając i otrzepując tył płaszcza z ziemi. Od razu pomyślałam, że mama pewnie
już świruje gdzie jestem. Nie mogłam spóźnić się o pięć minut, żeby nie chciała już
wysyłać psów gończych, albo lepiej, ogarów prosto z piekieł.
- A gdzie? Miałyśmy się
gdzieś spotkać? – w słuchawce odezwał się chrobocząco-zdziwiony głos Magdy,
najbliższej mi osoby w klasie. Nie przyjaciółki, bo na to miano trzeba
zapracować, a w tym mieście mieszkałyśmy wtedy dopiero trzy miesiące. Ale
polubiłam ją, trzeba było to przyznać.
Łatwo zawierałam nowe
znajomości – kiedy zmienia się szkołę praktycznie co semestr, masz dwa wyjścia
– wziąć się w garść i próbować wkręcić się do jakiejś paczki, lub po prostu
zostać outsiderem na resztę pobytu w szkole.
- Nie. Myślałam, że to moja
matka. Czego chcesz? – odpowiedziałam, obierając kierunek domu, chociaż to nie
mama dzwoniła. W sumie to było dziwne. Zwykle dzwoniła już jak przechodziłam
koło parku albo chociaż wysyłała wiadomość.
- Jestem właśnie w lumpie
przy Mickiewicza i znalazłam totalnie odjechaną bluzkę, taką fioletową, wiązaną
pod szyją, ale brakuje jej obszycia na dole. Dałabyś radę to przyszyć?
Uśmiechnęłam się znów lekko.
Poza pisaniem i oglądaniem sztuk lubię robić jeszcze jedną rzecz – szyć, a
raczej przerabiać stare ubrania. Czasami kończą jako kostiumy teatralne,
czasami jako drobne przysługi dla znajomych, rzecz jasna za drobną opłatą –
skądś muszę brać pieniądze na autorskie projekty.
Tak jak od zawsze szukałam
dziury królika, tak zawsze szyłam. W każdym mieście do którego się
przeprowadzałyśmy, mama najpierw wypakowywała swoje garnki i przyprawy – od
zawsze kochała gotować – a ja mój szkicownik z projektami, ołówki zwykle miałam
we włosach. Są świetnie do podtrzymywania koków.
- Pewnie. Jeżeli chcesz ją na
tę imprezę do Kaśki to mogę ją jeszcze trochę podrasować.
- Tak, żeby Albert zwrócił na
mnie uwagę? – jej głos odrobinę się ożywił. W tle zaśmiała się jakaś
dziewczyna.
- I nie tylko on – zaśmiałam
się, przeskakując nad jakąś kałuża. Do domu zostały mi tylko z trzy ulice. A
może mama czekała na linię? – Słuchaj Magda, muszę kończyć, dochodzę zaraz do
domu.
- Cześć! Przyniosę ci ją
jutro! – i rozłączyła się, wybuchając śmiechem w odpowiedzi na czyiś komentarz
w tle. Zgrana paczka przyjaciół znająca się od lat.
Przyniosła ją na drugi dzień,
ale ja nigdy jej nie odebrałam.
Podeszłam do brudnej klatki
schodowej, przetrząsając po drodze moją wyświechtaną torbę moro w poszukiwaniu
kluczy. Mieszkanie, trzecia klatka, trzecie piętro, trzecie drzwi, nie było
zbyt wielkie, a blok niezbyt czysty, ale zaczynałam się powoli do niego
przyzwyczajać. I tak pewnie nie zostaniemy tu długo. Praca malarki ciągnęła
mamę po Polsce, zawsze w inna stronę. Co ciekawe, ludziom podobały się pejzaże
pól, które mijali na co dzień, malunki latarni do których mieli tylko pare
przecznic. Nigdy nie mogłam tego zrozumieć. Ale kupowali też inne prace mamy, portrety na
przykład.
Można by też się zastanowić
po co od razu się przeprowadzać, ale lubiłyśmy to obie. Życie w ciągłym ruchu,
dwie kasztanowłose przyjaciółki wędrujące przez świat.
Rozmyślałam o tym wspinając
się po schodach. N i e n a w i d z i ł a m schodów. Nie żebym była specjalnie
gruba czy leniwa. Ja po prostu
sportowcem nie byłam, choć sam sport (od czasu do czasu) lubiłam.
Wchodząc przez drzwi, mojego
nosa dobiegł dziwny zapach. Metaliczny, można by rzec. Może mama myła garnki? Płyn do szczególnych
zabrudzeń miał podobny, nieprzyjemny zapach.
- Mamo? – zawołałam,
odkładając torbę pod wieszakami na ubrania. Nie odpowiedziała.
Najpierw weszłam do kuchni,
aby sprawdzić, czy to detergent do mycia garnków był źródłem zapachu. Nie,
wszystkie garnki stały na swoich miejscach, czyste i suche w szafkach. Wzięłam sobie wtedy jabłko i poszłam jej
szukać. Chwilę to zajęło. Zajrzałam do obu naszych sypialni, do toalety,
jeszcze raz do kuchni, na korytarz. Mama nie wychodziła nigdy zanim ja
wracałam. Nigdy.
Skończyłam jeść jabłko zanim
ją znalazłam. Byłam już wtedy naprawdę
przerażona. Moja mama nigdy się ze mną nie rozstawała, nienawidziła spuszczać
mnie z oczu choć na minutę.
Weszłam jeszcze raz do jej
pokoju. Był tam jak zwykle bałagan, nigdy nie nauczyła się sprzątać swoich
rzeczy od razu – zresztą ja też nie. To był tak czy siak typowo pokój artystki:
niedojedzone obiady na talerzach, plamy farby na podłodze i coś, co mnie
zdziwiło – plamy farby na szafie. To znaczy, wtedy myślałam że to plamy farby.
A to była krew.
Moja mama leżała martwa w
szafie z poderżniętym gardłem.
Oszsz... nie za ostro zaczynasz? ;) O mało nie zwymiotowałam. Nie wiem czy dam rade to czytać, ale... dam Ci jeszcze drugą szansę ;p
OdpowiedzUsuńWrócę sprawdzić... ;)
Początek był ok, do ostatniego zdania. Wtedy mnie zemndliło.
Pozdrawiam
O kurde, ostro bardzo ostro, ale podoba mi się, no jestem ciekawa co dalej, zobaczymy :)
OdpowiedzUsuńDramione-sila-przeznaczenia.blogspot.com
Vanillia :*
Zdziwiło mnie że akcja rozgrywa się w Polsce. Jestem przyzwyczajona do zagranicznych powieści, co jednak nie zniechęca mnie do dalszego czytania.
OdpowiedzUsuńA co do tego ostatniego wątku, uwielbiam takie zwroty akcji. Czyżby Morgana maczała w tym palce?
Przeczytałam twój poprzedni blog w jakieś, eee osiem godzin? Z przerwami oczywiście. Pokochałam twoją historię Dramione. Była tak inna od reszty, była wspaniała. Przy epilogu płakałam. Przy ostatnim rozdziale też.
Nie rozwodząc się dłużej, chciałabym cię jeszcze zaprosić na mojego bloga, związanego z mitologią. Choć stylem pisania nigdy ci nie dorównam, chciałabym poznać opinię tak wspaniałej pisarki. Link znajduje się na moim koncie Google.
Lecę czytać dalej :)
Serdecznie pozdrawiam, Savreen.
Piszesz to tak magicznie *.* Fajne jest też to, że to się dzieje (jak myślę) w Polsce. Teraz dużo opowiadać toczy się w jakiejś Anglii, USA i są Brytyjscy/Amerykańscy bohaterowie. Niewiele jest już fajnych opowiadań toczących się w Polsce :/
OdpowiedzUsuń-----------------
W wolnym czasie zapraszam do mnie ;3 http://funkmiona-opowiadania-blog.blogspot.com/