sobota, 4 października 2014

Prolog

Dokładnie rok wcześniej.
Od zawsze chciałam wpaść do króliczej nory.
Od kiedy tylko usłyszałam wyśnioną historię Alicji, siedząc jeszcze na kolanach mamy, pakowałam moje dziecięce nóżki w każdą napotkaną dziurę, nieważne czy wykopaną przez królika, czy zwykłego psa. Wciąż pamiętam mój zawód, gdy po raz pierwszy z wielu nie zapadłam się magicznym sposobem pod ziemię, wciąż siedziałam na mokrej, pachnącej wiosną trawie. Rozpłakałam się wtedy. Nie dbałam o to, że cała ta historia była tylko snem, bajką.  Dla mnie była boleśnie prawdziwa.
Nadal jest.
Więc kiedy jak zwykle wracałam wtedy ze szkoły i spostrzegłam nową dziurę w przydrożnym zaniedbanym parku to natychmiast podeszłam do niej i włożyłam moje stopy, najpierw lewą, potem prawą i usiadłam. Nic się nie stało. Wielkie zaskoczenie. Westchnęłam z lekkim smutkiem, ale siedziałam jeszcze chwilę na zimnej ziemi.
Pamiętam, że obok mnie przeszła jakaś kobieta. W średnim wieku, średniej piękności, średniej budowy. Popatrzyła się na mnie jak na wariatkę.  Cóż, nie dziwię jej się. Widziała piętnastolatkę w podróbkach martensów i żółto-zielonym płaszczu do kostek siedzącą  w płytkiej dziurze w ziemi. Teraz uśmiecham się sama do siebie na tę myśl: czy to nie świetny początek scenariusza? Muszę to kiedyś wykorzystać.
Komórka zadzwoniła mi w kieszeni.
- Już idę – powiedziałam, wstając i otrzepując tył płaszcza z ziemi. Od razu pomyślałam, że mama pewnie już świruje gdzie jestem. Nie mogłam  spóźnić się o pięć minut, żeby nie chciała już wysyłać psów gończych, albo lepiej, ogarów prosto z piekieł.
- A gdzie? Miałyśmy się gdzieś spotkać? – w słuchawce odezwał się chrobocząco-zdziwiony głos Magdy, najbliższej mi osoby w klasie. Nie przyjaciółki, bo na to miano trzeba zapracować, a w tym mieście mieszkałyśmy wtedy dopiero trzy miesiące. Ale polubiłam ją, trzeba było to przyznać.
Łatwo zawierałam nowe znajomości – kiedy zmienia się szkołę praktycznie co semestr, masz dwa wyjścia – wziąć się w garść i próbować wkręcić się do jakiejś paczki, lub po prostu zostać outsiderem na resztę pobytu w szkole.
- Nie. Myślałam, że to moja matka. Czego chcesz? – odpowiedziałam, obierając kierunek domu, chociaż to nie mama dzwoniła. W sumie to było dziwne. Zwykle dzwoniła już jak przechodziłam koło parku albo chociaż wysyłała wiadomość.
- Jestem właśnie w lumpie przy Mickiewicza i znalazłam totalnie odjechaną bluzkę, taką fioletową, wiązaną pod szyją, ale brakuje jej obszycia na dole. Dałabyś radę to przyszyć?
Uśmiechnęłam się znów lekko. Poza pisaniem i oglądaniem sztuk lubię robić jeszcze jedną rzecz – szyć, a raczej przerabiać stare ubrania. Czasami kończą jako kostiumy teatralne, czasami jako drobne przysługi dla znajomych, rzecz jasna za drobną opłatą – skądś muszę brać pieniądze na autorskie projekty.
Tak jak od zawsze szukałam dziury królika, tak zawsze szyłam. W każdym mieście do którego się przeprowadzałyśmy, mama najpierw wypakowywała swoje garnki i przyprawy – od zawsze kochała gotować – a ja mój szkicownik z projektami, ołówki zwykle miałam we włosach. Są świetnie do podtrzymywania koków.
- Pewnie. Jeżeli chcesz ją na tę imprezę do Kaśki to mogę ją jeszcze trochę podrasować.
- Tak, żeby Albert zwrócił na mnie uwagę? – jej głos odrobinę się ożywił. W tle zaśmiała się jakaś dziewczyna.
- I nie tylko on – zaśmiałam się, przeskakując nad jakąś kałuża. Do domu zostały mi tylko z trzy ulice. A może mama czekała na linię? – Słuchaj Magda, muszę kończyć, dochodzę zaraz do domu.
- Cześć! Przyniosę ci ją jutro! – i rozłączyła się, wybuchając śmiechem w odpowiedzi na czyiś komentarz w tle. Zgrana paczka przyjaciół znająca się od lat.
Przyniosła ją na drugi dzień, ale ja nigdy jej nie odebrałam.
Podeszłam do brudnej klatki schodowej, przetrząsając po drodze moją wyświechtaną torbę moro w poszukiwaniu kluczy. Mieszkanie, trzecia klatka, trzecie piętro, trzecie drzwi, nie było zbyt wielkie, a blok niezbyt czysty, ale zaczynałam się powoli do niego przyzwyczajać. I tak pewnie nie zostaniemy tu długo. Praca malarki ciągnęła mamę po Polsce, zawsze w inna stronę. Co ciekawe, ludziom podobały się pejzaże pól, które mijali na co dzień, malunki latarni do których mieli tylko pare przecznic. Nigdy nie mogłam tego zrozumieć.  Ale kupowali też inne prace mamy, portrety na przykład.
Można by też się zastanowić po co od razu się przeprowadzać, ale lubiłyśmy to obie. Życie w ciągłym ruchu, dwie kasztanowłose przyjaciółki wędrujące przez świat.
Rozmyślałam o tym wspinając się po schodach. N i e n a w i d z i ł a m schodów. Nie żebym była specjalnie gruba czy leniwa.  Ja po prostu sportowcem nie byłam, choć sam sport (od czasu do czasu) lubiłam.
Wchodząc przez drzwi, mojego nosa dobiegł dziwny zapach. Metaliczny, można by rzec.  Może mama myła garnki? Płyn do szczególnych zabrudzeń miał podobny, nieprzyjemny zapach.
- Mamo? – zawołałam, odkładając torbę pod wieszakami na ubrania. Nie odpowiedziała.
Najpierw weszłam do kuchni, aby sprawdzić, czy to detergent do mycia garnków był źródłem zapachu. Nie, wszystkie garnki stały na swoich miejscach, czyste i suche w szafkach.  Wzięłam sobie wtedy jabłko i poszłam jej szukać. Chwilę to zajęło. Zajrzałam do obu naszych sypialni, do toalety, jeszcze raz do kuchni, na korytarz. Mama nie wychodziła nigdy zanim ja wracałam. Nigdy.
Skończyłam jeść jabłko zanim ją znalazłam.  Byłam już wtedy naprawdę przerażona. Moja mama nigdy się ze mną nie rozstawała, nienawidziła spuszczać mnie z oczu choć na minutę.
Weszłam jeszcze raz do jej pokoju. Był tam jak zwykle bałagan, nigdy nie nauczyła się sprzątać swoich rzeczy od razu – zresztą ja też nie. To był tak czy siak typowo pokój artystki: niedojedzone obiady na talerzach, plamy farby na podłodze i coś, co mnie zdziwiło – plamy farby na szafie. To znaczy, wtedy myślałam że to plamy farby.
A to była krew.

Moja mama leżała martwa w szafie z poderżniętym gardłem.

4 komentarze:

  1. Oszsz... nie za ostro zaczynasz? ;) O mało nie zwymiotowałam. Nie wiem czy dam rade to czytać, ale... dam Ci jeszcze drugą szansę ;p
    Wrócę sprawdzić... ;)
    Początek był ok, do ostatniego zdania. Wtedy mnie zemndliło.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. O kurde, ostro bardzo ostro, ale podoba mi się, no jestem ciekawa co dalej, zobaczymy :)
    Dramione-sila-przeznaczenia.blogspot.com
    Vanillia :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Zdziwiło mnie że akcja rozgrywa się w Polsce. Jestem przyzwyczajona do zagranicznych powieści, co jednak nie zniechęca mnie do dalszego czytania.
    A co do tego ostatniego wątku, uwielbiam takie zwroty akcji. Czyżby Morgana maczała w tym palce?
    Przeczytałam twój poprzedni blog w jakieś, eee osiem godzin? Z przerwami oczywiście. Pokochałam twoją historię Dramione. Była tak inna od reszty, była wspaniała. Przy epilogu płakałam. Przy ostatnim rozdziale też.
    Nie rozwodząc się dłużej, chciałabym cię jeszcze zaprosić na mojego bloga, związanego z mitologią. Choć stylem pisania nigdy ci nie dorównam, chciałabym poznać opinię tak wspaniałej pisarki. Link znajduje się na moim koncie Google.
    Lecę czytać dalej :)
    Serdecznie pozdrawiam, Savreen.

    OdpowiedzUsuń
  4. Piszesz to tak magicznie *.* Fajne jest też to, że to się dzieje (jak myślę) w Polsce. Teraz dużo opowiadać toczy się w jakiejś Anglii, USA i są Brytyjscy/Amerykańscy bohaterowie. Niewiele jest już fajnych opowiadań toczących się w Polsce :/
    -----------------
    W wolnym czasie zapraszam do mnie ;3 http://funkmiona-opowiadania-blog.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń